Monsieur Zerka


Dwie dekady temu rodzina Gopników znalazła się w podobnej sytuacji, jak my teraz. Adam Gopnik, korespondent New Yorkera, przeniósł się do Paryża z żoną i jednorocznym dzieckiem. Przez kolejne pięć lat poznawali miasto z pozycji obcokrajowców. Gopnik dość szybko zauważył: „Gdy w rozmowie następuje niewygodna cisza, Amerykanie zaczynają mówić o sporcie. Francuzi w takich chwilach narzekają na biurokrację. Inna sprawa, że zmaganie się z biurokracją zastępuje im uprawianie sportu” (Paris to the Moon, 2001).

Trudno nie mówić o biurokracji, gdy jest tyle spraw do załatwienia, a do każdej z nich potrzebne są inne dokumenty, urzędy i procedury. Zaraz po przyjeździe zrobiliśmy sobie listę tych spraw, łudząc się, że odhaczymy je po kolei w ciągu miesiąca. Zameldować się gdzieś, aby założyć konto w banku. Mieć numer konta i meldunek, aby wyrobić numer telefonu. Mieć telefon, aby móc dzwonić w sprawie wynajmu mieszkania. Mieć numer konta, aby móc to mieszkanie wynająć. Mieszkać gdzieś, aby móc zatroszczyć się o kolejne papierki. Takie jak numer ubezpieczenia społecznego (secu), potrzebny do rozliczenia podatków, korzystania ze służby zdrowia, zapisania dziecka do przedszkola, zdobycia ulgi na dziecko i mieszkanie, i tak dalej.

Po pół roku jesteśmy ledwie w pół drogi. Podobno, gdy już się to wszystko załatwi, system działa jak w zegarku. Musimy tylko naszą wytrwałością udowodnić, że naprawdę nam na życiu we Francji zależy. Jak na razie, załatwianie nie daje nam spokoju. Gdy w poniedziałek pytają mnie w pracy, jak spędziłem weekend, odpowiadam: - Oglądaliśmy mieszkania, przygotowaliśmy dossier pod secu... Nikt się nie dziwi. Przez kilka minut narzekamy na francuską biurokrację.

Zauważyłem już, że dla urzędów i właścicieli mieszkań jestem Monsieur Zerka. To brzmi egzotycznie, ale bynajmniej nie kojarzy się z Polską. Jeśli już to z północną Afryką. W lidze francuskiej grał przez wiele lat Monsef Zerka, Francuz o marokańskich korzeniach. Spośród tuzina innych osób żyjących we Francji pod nazwiskiem Zerka przed rokiem 1990, połowa miała jakieś związki z Algierią. A nuż okaże się tutaj, że reprezentuję zagubioną w Europie Środkowej gałąź szerszego rodu?

Póki co, czasem przechodzi mi przez głowę myśl, że pewnie całe to załatwianie byłoby trochę łatwiejsze, gdybym nazywał się Bertrand, Dupont lub choćby Petit. Ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Komentarze