Tryb camino


Nasza mieszkaniowa telenowela zdaje się nie mieć końca.

Już wydawało się, że znaleźliśmy upragnione cztery kąty. Zapakowaliśmy walizki, zamówiliśmy przeprowadzkę, zamknęliśmy drzwi na klucz, a tu nagle... Punaise! Robotnicy nie zdążyli z remontem.

Była niedziela rano, śnieg i mróz, a my bez dachu nad głową. Zostawiliśmy, pośród farb i drabin, nasz mini-dobytek. Spakowaliśmy bieliznę do plecaków. I znów ruszyliśmy w drogę.

Zadzwoniliśmy do jednych z nielicznych znajomych, jakich tutaj mamy, z pytaniem, czy nie przygarnęliby nas na noc. Akurat wyjeżdżali na wczasy, zostawiając chatę przyjaciołom. Nas też zaprosili. Ostatecznie spędziliśmy u nich tydzień, w biesiadnej i rodzinnej atmosferze. Czuliśmy się jak na wakacjach: dzieciaki ganiały za kotem i bawiły się kolejką, dorośli nie odchodzili od stołu. 

Po kilku dniach przezornie pojechaliśmy sprawdzić, co słychać w nowym mieszkaniu. Bez większych zmian. Majster Jean-Luc właśnie kontemplował kafelki, które jakoś krzywo mu się ułożyły. Tym razem przenieśliśmy się na Airbnb, do dzielnicy obok.

Brzmi jak tułaczka. Ale, w sumie, ja dotąd nie miałem okazji poznać tylu nowych miejsc w Paryżu. I, póki co, bawimy się przednie. Widać dobrze nam w trybie camino.

Komentarze

Prześlij komentarz