Byle polska wies spokojna


Do Paryża zawitał polski minister spraw zagranicznych, Jacek Czaputowicz. Spotkał się z szefem francuskiej dyplomacji, udzielił wywiadu konserwatywnemu tygodnikowi Le Figaro, a na koniec wygłosił przemówienie w zacnym francuskim instytucie stosunków międzynarodowych (IFRI).


Miał mówić o tym, jak polski rząd widzi przyszłość Europy.

W sali zabrało się około pięćdziesięciu osób (czyli jak na tego rodzaju spotkanie w stolicy Francji całkiem sporo). Można było oczekiwać, że pan minister odniesie się do Brexitu, migracji, Trumpa, Rosji i Chin, czyli kluczowych czynników, które stały się ostatnio motorami nowych procesów integracyjnych w Unii Europejskiej (UE). Można było założyć, że nie zabraknie w jego przemówieniu kilku zdań o przygotowywanej przez Niemcy i Francję reformie strefy euro, o negocjacjach dotyczących przyszłego wieloletniego budżetu UE, czy o trwającej integracji w zakresie polityki bezpieczeństwa i obrony (PESCO).

Ale pan minister wykonał unik, wracając do swojej zwyczajowej roli profesora stosunków międzynarodowych. Obficie cytując naukową literaturę (od H. Morgenthaua przez K. Waltza aż po A. Moravcsika) deliberował na temat tego, czy UE zmierza w kierunku modelu federacyjnego - czy wręcz przeciwnie. Zdiagnozował w Europie 'nową międzyrządowość' (ang. new intergovernmentalism), z którą zarazem ewidentnie było mu po drodze.


Dopiero na koniec przedstawił w czterech krótkich punktach polski pomysł na Europę: zachować jedność mimo Brexitu, wzmocnić wspólny rynek, wzmocnić parlamenty narodowe i skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa.


Część publiczności na pewno doceniła ciekawe, a nawet prowokacyjne wystąpienie, o silnie podstawie teoretycznej. Ale wiele osób nie kryło zdziwienia. Bo czy szef dyplomacji jednego z największych krajów europejskich naprawdę może sobie pozwolić na tak abstrakcyjną refleksję, pomijając kluczowe tematy bieżące, w tym te, z których Warszawa powinna się wytłumaczyć (jak postępowanie Komisji Europejskiej względem naszego kraju)? Czy może przedstawiać UE jako projekt imperialny, zasłaniając się tym, że jedynie cytuje innych teoretyków?


Dopiero pytania z sali skłoniły pana ministra, aby odniósł się do kilku problematycznych kwestii. Ale to mogło pogłębić konsternację. Jacek Czaputowicz zdążył powiedzieć, że uważa Polskę za prawdziwego obrońcę europejskich wartości - w przeciwieństwie do tych krajów, które instrumentalizują tę sprawę do realizacji własnych interesów ekonomicznych. Zapytałem, czy nie obawia się konswekwencji, jakie dla jedności UE i pozycji Polski w regionie może mieć przyspieszenie integracji w eurozonie. Ale pan minister stwierdził spokojnie, że kluczowy podział w Europie występuje 
nie między krajami z i spoza strefy euro, lecz między tymi liberalnymi (jak Polska, Węgry, Niemcy, Szwecji, Dania) i protekcjonistycznymi (których, pewnie przez wzgląd na gospodarzy, nie wymienił).


Jeśli ktoś chciał z tego wystąpienia wyciągnąć wnioski na temat polskiej gotowości do wsparcia rozmaitych inicjatyw integracyjnych w Europie, musiał niechybnie uznać, że nie ma co po polskim rządzie oczekiwać zbyt wiele. Bo ten ewidentnie nie podziela coraz powszechniejszego w Europie Zachodniej poczucia pilności, ani nie docenia groźby tego, że europejski pociąg w wielu obszarach może nam umknąć. Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna...

Komentarze