Zimni ogrodnicy na wakacjach



Co musimy wiedzieć o Montpellier? - Że to Pellier nie jest ani moje, ani Twoje, tylko nas wszystkich - M. rzucił suchara w swoim stylu, by zaraz podsumować na jednym tchu: kameralne miasto na południu Francji, ze zgrabną starówką, najstarszym w Europie uniwersytetem medycznym i tramwajem dojeżdzającym niemal na samą plażę.


Okazało się, że między miastem a morzem są jeszcze malownicze stawy, pełne czapli i flamingów. Stamtąd już niedaleko do parku narodowego Camargue: z mokradłami, po których biegają dzikie białe konie; i Świętą Sarą, uwielbianą przez cygańskich pielgrzymów. 

Ale zamiast tego, po kilku dniach przekąpanych w autentycznie lazurowej wodzie, udaliśmy siś na północ, w góry. Lub - jak to mówia mieszkańcy Montpellier - na zaplecze kraju (fr. arrière-pays), jakby to miała być jakaś zapomniana, mistyczna planeta.

Jezioro Salagou, niedaleko Lodève, istotnie przywodzi na myśl krajobrazy z Marsa lub Księżyca. Rdzawe pagórki odbijają się w krystalicznej wodzie jak w lustrze, a porastają je grubaśne kaktusy, maki, osty i tymianek.

A obok są jeszcze: Couvertoirade, XII-wieczny gród Templariuszy z rzygaczami jak z Boschaznane tylko miejscowym szlaki Rzymian, przecinające okoliczne wzgórza; i płaskowyż, bliźniaczo podobny do kolumbijskiego páramo, po którego nieurodzajnych łąkach leniwie przesuwają się stada owiec. Ich mleko przyda się do produkcji sera Roquefort w położonej nieopodal miejscowości o tej samej nazwie.

Przydarzył sie nam ciepły i słoneczny początek maja. Dopiero gdy wyjeżdżaliśmy pogoda radykalnie sie popsuła. Tak jakby południe Francji postanowili, w ślad za nami, odwiedzić trzej słowiańscy ogrodnicy w zmowie z Zimną Zośką. W Południowej Francji ich dotąd nie znali, zamiast tego strzegąc się pilnie przed Świętymi Jeźdźcami - Jerzym, Markiem i Eutropiuszem - którzy prześladują te tereny regularnie pod koniec kwietnia. 


Komentarze