Parc floral



Lubię Wieżę Eiffela, ale w słoneczne sobotnie popołudnie zdecydowanie wolę Ogród Botaniczny w Vincennes. O wiele mniej turystyczny, bo położony za granicą périférique, choć jeszcze w zasięgu metra. 


(Mam do tego miejsca sentyment: to tu spędzaliśmy nasze pierwsze paryskie niedziele, a w przylegającym do ogrodu Lasku Vincennes nasza córka postawiła pierwsze kroki)

To istny gabinet osobliwości! Odwiedzający, wprowadzeni w czarodziejski ogród - pełen powykrzywianych drzew, prehistorycznych paproci i kwiatów o kolorach przyprawiających o oczopląs - sami nagle stają się jaskrawsi, dziwniejsi i ciekawsi. Niczym do przyrody upodobnieni.

W zaułku z roślinami leczniczymi para czterdziestolatków całuje się niecierpliwie, jakby przeżywali pierwszą młodość. Splatają się na podobieństwo drzewka bonzai, czuć miętę w powietrzu.

Parę kroków dalej elegancko ubrany młodzieniec w mokasynach leży plackiem w trawie, tuż przy głównej ścieżce. Nic sobie nie robi z mijających go przechodniów. Ma potężne słuchawki na uszach, na gębie uśmiech, rozpiętą koszulę. Śava sana, a może już nirvana, w każdym razie odpłynął: ale w zupełnie inny sposób, niż niedzielni panowie w rowie (grubaśni, nieestetyczni, z wywalonym brzuchem, głośno pochrapujący, osiedlowi; innymi słowy ci, których pamiętam z dzieciństwa). 

Zbaczam w zagajnik z paprociami. O, przepraszam! Blada, surowa pani, wyglądająca na medium lub natchnioną poetkę, mrozi mnie wzrokiem. Uciekaj stąd!

Niedaleko przy grządce schyla się para osiemdziesięciolatków, zauroczonych kwiatkiem, który - jak dla mnie - wygląda na zwykłego goździka. - Zobacz, on ma podwójną koronę!.. - Prześliczny... (wzdychają naprzemiennie po cichutku)

Tymczasem dwóch rosłych Amerykanów w sandałach, być może fanów Jurrasic Park, robi sobie zdjęcia pod kolosalnym parzeplinem, potocznie zwanym 'żarciem dinozaurów'. 

Siadam, a jakże by inaczej, pod średniej wielkości sosną. Chwilę tylko zastanawiam się, czy inni patrzą na mnie tak, jak na nich. Ale zaraz zapominam, bo też odpływam. 

Komentarze