Perpétuité


Spokój na Père-Lachaise.

Tylko przed grobem Jimmy'ego Morrisona krótka kolejka Amerykanów. Wydrapane 'Long live R'n'R' na sąsiednich (Bogu ducha winnych) pomnikach.

Za to ani żywej duszy obok Abelarda i Heloizy. 


Pod Chopinem gimnastykują język francuscy turyści, niezdarnie literując nazwisko matki. 'Kryzsanozsowzka... Hmm, w sumie nie wiedziałam, że on miał obce korzenie...'.

Ledwie kilka metrów dalej, moje odkrycie dnia: Miłosz Magin, polski muzyk i kompozytor. 'Hmm, w sumie nie wiedziałem...' (teraz dopiero słucham jego miniatur)

Gwatemalski totem tam, gdzie spoczął Miguel Ángel Asturias. Łatwiej to pojąć niż Sfinksa na grobie Oscara Wilde'a; za nieromantycznym szkłem, na którym wielbiciele odciskają purpurowo całusy.

I wszędzie, na odwrocie niemal każdego pomnika, ten sam dwuznaczny napis: concession à perpétuité. Wiadomo, to koncesja bezterminowa, czyli wszystko zostało opłacone, nikt grobu nie zburzy, może tak stać w nieskończoność. Ale trudno powstrzymać się przed myślą, że to także 'licencja na wieczność', którą jedni już dostali, podczas gdy inni jeszcze się błąkają, choćby w niedzielne południe po cmentarzach.

Komentarze