Kiedy nikt nie widzi


W niedzielę o świcie panowanie nad miastem odzyskują rzeźby i pomniki. Czerwone, leniwie wschodzące słońce wlewa gorącą krew w ich wygłodniałe żyły z brązu lub marmuru. Nikt nie widzi. Za wyjątkiem paru zabłąkanych balangowiczów, nadgorliwych joggerów lub chińskich nowożeńców szykujących się do sesji zdjęciowej, Paryż śpi w najlepsze.

To moment, gdy na konną przejażdżkę z Pont Neuf wyrusza król Henryk IV: ów przywódca hugenotów, mąż królowej Margot, który przeszedł na katolicyzm, aby objąć francuski tron. Miał wówczas powiedzieć, że 'Paryż wart jest mszy'. Ostatecznie został, po latach, zamordowany w paryskim zaułku przez fanatyka, który nie ufał w jego nawrócenie. O wschodzie słońca wygląda, jakby wyruszając na polowanie nic sobie z tego wszystkiego nie robił. 

Podobnie jak Duch Wolności (fr. Le Génie de la Liberté), który ze szczytu Kolumny Lipcowej na Placu Bastylii wystawia do słońca złote pośladki. (Co za ulga, że nie postawiono w tym miejscu gigantycznego słonia z brązu, jak planowano za cesarza Napoleona.)

A jeśli ktoś zapuści się w bezgłośne uliczki dzielnicy Le Marais, to może szczęśliwym trafem zabłądzi na skwer Georges-Cain. Tam, nad kwiecistym ogrodem, niepodzielnie króluje Dina Vierny: muza Aristida Maillola. Jej figura ma niby uosabiać okręg stołeczny, Île-de-France, ale kto by się nabrał - to nic innego, jak kolejny ukłon starego rzeźbiarza przed jej nieskazitelnym pięknem.

I tylko Ludwika XIII jakoś żal, bo z kolei jego pomnik na Placu Wogezów ginie zupełnie w cieniu drzew, odcięty od promyków porannego słońca. Pod tym względem jego ojciec, Henryk IV, lepiej wiedział, jak się ustawić. 

Komentarze