Wygrali - i co z tego?


Nie wierzyłem, że to kiedyś nastąpi, ale przeżyłem wczoraj metafizyczny moment zwątpienia w piłkę. Zmierzając na Place de la Concorde, wciśnięty w rozgorączkowany trójkolorowy tłum, zachodziłem w głowę: Naprawdę? O to tylko w tym wszystkim chodzi?


Zabrakło mi dramaturgii. Francuzi tylko raz w całym mundialu przegrywali: przez 9 minut meczu z Argentyną. W finale grali brzydko choć skutecznie. Mistrzostwo przyszło im zdecydowanie za lekko. Co innego Chorwacja, która w fazie pucharowej każdy z meczów najpierw przegrywała, by ostatecznie aż do finału wygrywać po dogrywce lub w karnych. 


Przede wszystkim jednak brakowało mi puenty. Co chwilę ktoś ryczał mi do ucha jak ogłupiały: Jesteśmy mistrzami! (fr. On est les champions!). I co z tego, ja się pytam? Czy skończyła się jakaś wojna albo wynaleziono szczepionkę na raka, aby uzasadniać wybuch tak potężnej i powszechnej euforii? Czy przegapiłem jakąś rewolucję? Toż to tylko piłka, zwykłe opium dla mas!


Przez chwilę czułem nawet mentalną komunię z tymi, którzy mówią, że piłki nie rozumieją. I olśniło mnie, że może oni w sumie rozumieją więcej niż sądzą i niż ja dotąd podejrzewałem. Bo niektórzy z nich doprowadzili przynajmniej do końca proces myślowy ('Ok, zdobywasz mistrzostwo - i co dalej?'). Tymczasem dla mnie - obywatela piłkarskiego zaścianka - ten koniec zawsze był zbyt odległy i abstrakcyjny, aby się poważnie nad nim zastanawiać. Godziłem się na logikę, zgodnie z którą chodziło nie o cel ostateczny ale raczej o to, żeby w ogóle być w grze; i żeby wierzyć na przekór przeznaczeniu. 


Innymi słowy: nie przekonała mnie wczoraj ta francuska radocha, zbyt jak dla mnie lekka, tania, pusta i banalna. A może po prostu było mi przykro Chorwacji, za którą po cichu trzymałem kciuki.



*

A jednak wiem dobrze, że to, co się właśnie wydarzyło, było dla Francuzów ważne i potrzebne. Nie dla jakiegoś tam tytułu, lecz dla ogólnego stanu ducha (nawet jeśli nikt tego otwarcie nie mówi, bo przecież - zgodnie z dominującą narracją - nie ma co obarczać sportu nadmierną odpowiedzialnością). 


Przez kilka ostatnich lat Francuzi, jeśli masowo wychodzili na ulice, to tylko po to, aby wspólnie opłakiwać ofiary kolejnych zamachów terrorystycznych. Od 2013 roku w 11 atakach w kraju zginęło 245 osób a 900 zostało rannych. Te najgłośniejsze to zamach na redakcję Charlie Hebdo w styczniu 2015 (12 ofiar); na klub Bataclan i Stade de France w listopadzie tego samego roku (130 ofiar); oraz na świętujących 14 lipca w Nicei dwa lata temu (86 ofiar). 


Dlatego zwycięstwo na mundialu to pod wieloma względami symboliczny koniec żałoby, nowe narodziny. Nie żeby ktokolwiek twierdził, że zamachy już się nad Sekwaną nie powtórzą; albo że poczucie zjednoczenia dzięki zwycięstwu potrwa na wieki wieków. Ale na pewno da Francuzom chwilowe wytchnienie. 


Nie ma zatem przesady ani przypadku w słowach Kyliana Mbappé, który zaraz po meczu stwierdził: Taka była nasza rola, dać ludziom chwil
ę radości. Tak samo jak trudno przecenić fakt, że Francja miała na tych mistrzostwach drugą najmłodszą reprezentację (średnio 26 lat), ustępując jedynie Nigerii. Większość graczy i kibiców, którzy dopingowali ich wczoraj na Polach Elizejskich (lub, jak niektórzy żartowali, na Deschamps-Élysées), pierwszy tryumf trójkolorowych z 1998 roku pamiętała mgliście albo wcale. Co czwarty mieszkaniec Francji urodził się już po tamtym wydarzeniu. Dla nich tegoroczne zwycięstwo to wydarzenie pokoleniowe; pierwszy moment w życiu, gdy doświadczają masowej euforii. 

Wcale nieźle, jak na jakiś tam dziwny obrządek, gdzie (jak śpiewa Korn St) dorośli mężczyźni biegają...

Komentarze